Archiwum 27 stycznia 2020


sty 27 2020 Fałszywy ideał
Komentarze (1)

 

FAŁSZYWY IDEAŁ cz.1

Każda dziewczyna marzyła w dzieciństwie o spotkaniu swojego księcia z bajki. Miała swój idealny obraz tego jaki będzie jej chłopak. Kierowała się wyobrażeniem tak długo dopóki nie pojawiło się pierwsze zauroczenie i nagle okazywało się, że wymarzony chłopak nie ma nic wspólnego z tym prawdziwym i obecnym. A gdyby jednak ideał istniał...

Kiedy stanął na mojej drodze wystarczyły tylko trzy minuty, żeby zdążył mnie wkurzyć. Niestety czas działał na jego korzyść. Im dłużej z nim siedziałam tym bardziej wydawał mi się wyjątkowy, idealny. Miał to czego nie posiadał nikt inny. Wyglądał uroczo, ale należał do tych „złych chłopców”. Każda podświadomie o takim marzyła. Cóż, należałam do jednych z tych dziewczyn.

Skłamałabym mówiąc, że była to miłość od pierwszego spojrzenia. Nie była to miłość, a już tym bardziej nie od pierwszego, dziesiątego ani setnego spojrzenia. Potrzebował zwykłych sześciu godzin, żebym się w nim zauroczyła. Udało się mu oczarować jakąś część mnie z tymi swoimi zielonymi oczami, ciemnymi włosami i uroczym uśmiechem. Jednak największy wpływ miało to, że przy nim mogłam być sobą.

Razem działaliśmy przy organizacji koncertu charytatywnego mojego liceum. Nie był jego uczniem, jeszcze... Jego chęć kontroli i dominacji spowodowała, że miałam ochotę powiedzieć mu coś mało przyjemnego. I choć korciło mnie bardzo to powstrzymał mnie jego wzrok. Potrafił nim przeszyć człowieka. Mimo nieprzyjemnego początku rozmowa z nim spowodowała, że przekonał mnie do siebie. A może nie była to zasługa rozmowy, ale tego specyficznego błysku w oczach albo uśmiechu? Nie wiem, ale potrafił sprawić, żebym czuła się wyjątkowa.

Nim ponownie się spotkaliśmy upłynęło kilka miesięcy, w których był obecny w moich myślach. Jednocześnie pragnęłam spotkania z nim i chciałam, żeby już nigdy nie pojawił się w moim życiu. Był moim wybawieniem i zgubą. Wiedziałam, że każde kolejne spotkanie będzie powodować moje coraz większe zatracenie się w jego osobie. Mimo to pozwoliłam sobie na to ryzyko. Wtedy nie wiedziałam, że skończy się to dla mnie w najmniej przyjemny sposób.

Gdy pojawił się ponownie na mojej drodze początkowo myślałam, że wyobraźnia po raz kolejny płata mi figla. Wystarczył jeden uśmiech, żeby mieć pewność, że jego postać jest realna. Nie potrzebował wiele czasu, żeby wzbudzić zainteresowanie i zachwyt. Nie byłam jedyną, która do niego wzdychała, ale jako jedyna nie dałam po sobie poznać, że robi na mnie wrażenie.

Następne dni były dla mnie istną męczarnią doprawioną odrobiną przyjemności. W tym przypadku szkoła, do której chodziło ponad dwieście uczniów okazała się być zbyt mała, żeby nie spotykać go na każdej przerwie. Lubiłam te chwile kiedy zaczynał ze mną grę na spojrzenia, niestety przegrywałam ją kiedy wokół niego zbierał się wianuszek zakochanych dziewczyn. Z czasem okazało się, że to też miała być gra, którą ze mną prowadził. Kolejna przegrana runda. On triumfował, a ja skupiałam się na ignorowaniu go.

Kiedy zaczęło mi wychodzić unikanie jego osoby i zaczynałam czuć się dumna, że mam na tyle siły, żeby pokonać to głupie zauroczenie on postanowił przejść do kolejnego etapu.

Zbliżała się coroczna impreza, która miała na celu integracje uczniów. Liceum, w którym co roku uczą się osoby z wymiany brało sobie za punkt honoru to, aby każdy czuł się dobrze i miał kogoś do rozmowy. Idealny czas na nawiązanie nowych znajomości. Nie przepadałam za takimi rzeczami, ale będąc członkiem szkolnej grupy artystycznej byłam zmuszona zaszczycić swoją obecnością mury szkoły w piątkowy wieczór.

Jak co roku nasza ekipa była odpowiedzialna za pierwszą część balu, występy i przemowy. Do samego końca miałam cichą nadzieję, że wyjątkowo nie będę musiała ujawniać swojej obecności na scenie. Marzenie ściętej głowy, jak mówią. Dzięki przyjaźni z liderem zespołu, który zwykle otwiera imprezę po raz kolejny miałam przywitać uczniów i pracowników szkoły naszą wspólną piosenką.

Kilka pierwszych godzin obfitowało w powitania, gratulacje i ogólny zachwyt nad wszystkim. Trzeba było przyznać, że dekoracje robiły spore wrażenie i oddawały tematykę przewodnią. Z ścian zwisały kolorowe żarówki i sztuczne sople wypełnione kolorowym brokatem. Okna zasłonięte granatowo-srebrnym woalem powodowały, że odnosiłam wrażenie jakbym patrzyła przez mgłę. Dodatkowo dym i zabawa światłami oraz wszyscy w kolorowych ozdobach we włosach i makijażach, w przypadku dziewczyn, dopełniały myśl przewodnią- magiczną krainę.

Kiedy impreza zaczęła się rozkręcać zobaczyłam go. Wyglądał jak zwykle perfekcyjnie. Rozglądał się po sali, a gdy napotkał wzrokiem mnie zatrzymał go na chwilę. Czułam, że przygląda mi się, wręcz przyszpila wzrokiem do ściany. Unikałam dołączenia do niego, ale kątem oka sprawdzałam czy wciąż się na mnie patrzy. Musiał mieć dosyć braku mojej reakcji, bo zaczął iść w moim kierunku.

Martwiłam się, że gdy znajdzie się bliżej przegram sama ze sobą. Okazało się, jednak że jego obecność jest przyjemna. Na początku staliśmy obok siebie stykając się tylko ramionami i przyglądaliśmy się bawiącym ludziom. Później zaczęliśmy rozmawiać, a ja przypomniałam sobie jakie to cudowne uczucie. Czas płynął, jak dla mnie zbyt szybko, a my mieliśmy za sobą coraz więcej przegadanych tematów.

Zwykle nie tańczę na tego typu imprezach, ale kiedy on zaproponował wyjście na parkiet nie potrafiłam mu odmówić. Wystarczył jeden wolny kawałek, żebym dała się wciągnąć w kolejny etap tej jego gry.

Jeszcze nie wiedziałam, że ją przegram. Wciąż miałam nadzieję. Im dłużej tańczyliśmy tym mniejsze były moje szansę.

Nasza znajomość od tej pory zaczęła rozwijać się szybko. Spędzaliśmy ze sobą sporo, wspólne spacery, długie rozmowy przez telefon i wypady na miasto. Wszystko to powodowało, że zatracałam się w jego osobie, w swoim zauroczeniu, a on umiejętnie to wykorzystywał. Umiał manipulować człowiekiem tak, żeby wydawało się, że jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju.

Wierzyłam, że spotkałam swój ideał. Mój dzień nabierał znaczenia dopiero wtedy gdy on się w nim pojawiał. Uzależniał od siebie. A ja, tak jak narkoman potrzebuje kolejnej dawki, potrzebowałam jego obecności. Zdawałam sobie sprawę, że to niebezpieczne, ale jednocześnie oszukiwałam siebie wmawiając sobie, że bez niego wszystko traci sens.

Im dłużej trwała ta nasza dziwna znajomość tym większy miał na mnie wpływ. Najpierw zaczął ingerować w moje kontakty ze znajomymi. Z czasem wyeliminował z mojego życia prawie wszystkich. Akceptował raptem troje moich najbliższych przyjaciół.

Później zaczynał manipulować uczuciami. Umiał to jak nikt inny. Każdą decyzję, którą podejmowałam on musiał zaakceptować. Kiedy chciał, żebym z czegoś zrezygnował wprowadzał w naszą rozmowę element drobnego szantażu. Z czasem zaczął wciągać w to osoby trzecie.

Na początku naszego „związku” spędzał czas w moim towarzystwie, gdy znaleźliśmy się w jego grze na odpowiednim poziomie moją osobę zamieniał na wianuszek zakochanych dziewczyn. W ten sposób dawał mi do zrozumienia, że jak nie ja to inna. Bolało, ale byłam tak wciągnięta, że nie potrafiłam z niego zrezygnować.

Trwałam w tej toksycznej znajomości kilka miesięcy. Myślałam, że bez niego nie dam sobie rady. Zgadzałam się na wszystko. Nawet na to, żeby pozbył się z mojego życia moich przyjaciół. Byliśmy tylko we dwoje i te epizodyczne dziewczyny, które od czasu do czasu się pojawiały. To nie tak, że byłam głupia i naiwna albo się go bałam. Pomimo jego działań wciąż był uroczy, miły i sprawiał, że czułam się wyjątkowa.

Wszystko zaczęło się zmieniać po naszej pierwszej kłótni. Sprzeciwiłam się mu i miałam słono za to zapłacić...

Moi rodzice obchodzili dwudziestą rocznicę ślubu i organizowali z tego powodu małe przyjęcie dla rodziny. Doskonale wiedział, że jest to dla mnie ważne wydarzenie. Pozwolił mi wierzyć, że spędzę go z najbliższymi. Jednak godzinę przed imprezą zadzwonił żądając mojej natychmiastowej obecności w kinie na filmie, na który chciał pójść od dawna. Po kilkunastominutowej awanturze przez telefon postawiłam na swoim. Nie wiedziałam tylko ile będzie mnie to kosztować.